Po przeszukaniu terenu saperzy odkryli jeszcze kolejne 4 naboje, które w piątek (13. 06) na miejscu zdetonowano.
„Siedziałem w kancelarii, wypełniając dokumenty, usłyszałem eksplozję. Pomyślałem, że to gdzieś na budowie po sąsiedzku, ale otrzymałem telefon z pozycji od ludzi zabezpieczających pogorzelisko, że nastąpiła eksplozja niewypału” - opowiada Marek Stanisławski, leśniczy z Warszyna.
Jeden ze świadków widział odłamek, który z wielką siłą wbił się w drzewo około 200 metrów od eksplozji. Odłamek przeleciał dokładnie nad miejscem, w którym podczas akcji gaśniczej stały wozy strażackie i roiło się od ludzi. Gdyby pocisk wtedy wybuchł, mogło dojść do tragedii - mówi starszy chorąży Paweł Dolny, dowódca patrolu saperów z jednostki w Tczewie, którzy przyjechali do Warszyna, by zneutralizować znalezione niewybuchy. „Siła rażenia jest potężna. Pocisk wbił się całkowicie w drzewo. Gdyby trafił w człowieka, prawdopodobnie mógłby doprowadzić do śmierci, bądź ciężkiego kalectwa” – podkreślił dowódca.
Ponieważ pociski zostały znalezione na pogorzelisku, a jeden z nich wybuchł, saperzy zdecydowali, że nie będą zabierać ich na poligon, tylko zdetonują na miejscu. Jest to pierwszy taki przypadek, że pocisk samoistnie detonował - zaznaczył chorąży Paweł Dolny.
W miejscu znalezienia pocisków wykopano dwa doły o głębokości około 60 cm. Na każdy niewybuch saperzy dołożyli po 400 gramów materiałów wybuchowych i po przysypaniu ziemią zdetonowali za pomocą linki minerskiej z odległości 150 metrów. Droga prowadząca obok miejsca detonacji była w tym czasie zamknięta. Teren dodatkowo zabezpieczali policjanci i strażacy.
Przypadek eksplozji pocisku w lesie pod Warszynem powinien być przestrogą dla osób, które po znalezieniu niewybuchu, a wbrew pozorom nie należy to do rzadkości, zabierają je do domu czy przy nich majstrują. Takie zachowanie grozi co najmniej kalectwem, a nawet śmiercią