Z taką sytuacją zmaga się codziennie małżeństwo z Tucholi.
„Czujemy się jak w Big Brotherze, śledzeni jesteśmy każdego dnia” – skarży się pan Józef wraz z małżonką. Powodem ich udręki są sąsiedzi, którzy na swojej posesji zainstalowali dwie kamery. Jedną z nich skierowali na podwórko pana Józefa. Tak jest od miesiąca. Małżeństwo nie rozmawiało z właścicielami posesji, na której zamontowane są kamery. „Z nimi nie da się rozmawiać, są konfliktowi ludzie” – mówi pan Józef. Nie wyklucza, że swoich praw będzie dochodził w sądzie.
„Czujemy się zagrożeni” – odpowiadają z kolei właściciele kamer. „Wybili nam okna, płot potłukli. Jak wychodzimy, to zawsze jest coś zrobione” – argumentują decyzję zamontowania kamer sąsiedzi zza miedzy. Zagrożeniem mają być dla nich obcy ludzie, ale również sąsiedzi. Jak dodają, cudzego podwórka nie filmują. Jednak na rozmowę do mikrofonu nie zgodzili się.
Tymczasem pan Józef szukał pomocy na policji. Nie doczekał się odwiedzin dzielnicowego. Otrzymał tylko pismo, że może pójść ze swoją sprawą do sądu.
Zapytaliśmy rzecznika prasowego tucholskiej policji, Andrzeja Rogowskiego, czy policja zajmie się sprawą i czy kamery nie naruszają wolności i prawa do prywatności pana Józefa i jego rodziny. Jak powiedział rzecznik, dzielnicowy sprawdził, czy faktycznie sąsiedzi są filmowani. Stwierdził, że nic takiego nie ma miejsca. Policja sprawą się jednak zajmie. „Kodeks wykroczeń mówi coś na ten temat i będziemy prowadzili postępowanie w sprawie o wykroczenie, które mówi: kto w celu dokuczenia innej osobie złośliwie wprowadza ją w błąd lub w inny sposób złośliwie niepokoi. Będziemy rozpatrywać ten drugi człon” – powiedział rzecznik. Jeżeli będzie można postawić zarzuty, sprawa trafi do Sądu Grodzkiego – dodał.